No, to mamy naprawdę po sezonie…
Kilka stopni Celsjusza na plusie nie eliminuje możliwości gry, ale dość ją utrudnia. Choć dzisiaj na range’u w Tatfort w Toruniu ćwiczyłem z zapałem przy dwóch stopniach i padającym śniegu. Ze mną Michał, który oczywiście uderzał lepiej, a mnie szlak trafiał. A skoro przyszła już ta pora, to przyszedł i czas na dwa słowa o sezonie.
Na początek usprawiedliwię się ze swojej nieobecności na turniejach. Tak już to u mnie bywa, że praca dopada mnie bardzo intensywnie od połowy września do połowy czerwca. Czyli ciągle out of bounds.
Chociaż trafiło mi się… wziąłem udział w niezapowiadanym przez nikogo turnieju odbytym w święto Niepodległości, przy pięknej pogodzie i na luzie.
Spontaniczna inicjatywa kilkudziesięciu osób zaowocowała rozegraniem zawodów w atmosferze zabawy, ale i konkurencji (a jakże), z nagrodami, a właściwie z nagrodą, z którą zwycięzca musiał się podzielić z pozostałymi zawodnikami. Ha! Najważniejsza była atmosfera zabawy pojętej jako coś, co nieustannie powinno towarzyszyć nam, amatorom uprawiającym ten sport i zakręconych nim. Postuluję – więcej takich spontan-turniejów!
Wielu z Was już dziękowało Jackowi Matodze za wysiłek w przygotowanie turnieju Matchplay. I ja dołączam się do tych podziękowań, bo wysiłek włożony w tę imprezę był niemały, a skala rozgrywek, i czas jej trwania bardzo długi. Mamy – chyba wszyscy – nadzieję, że w przyszłym roku Jacek dalej nas w tych rozgrywkach poprowadzi, bo robi to znakomicie: delikatnie napomina spóźnionych i zachęca do walki zniechęconych. Miło słyszeć jego głos w słuchawce telefonu, kiedy tłumaczy ciebie, tak, c i e b i e który dzwonisz, z opóźnień turniejowych, zachęca do dalszej gry. Albo kiedy próbuje wypędzić z ciebie strach, przed dalszą walką. Bo STRACH towarzyszy każdemu z nas stającemu na Tee. Na pierwszym Tee w szczególności. Jacek, jak szaman wypędza z nas to dziadostwo.
Matchplay, gra jeden przeciw drugiemu, to gra nerwów. To nie tylko umiejętność swingu, czy mądrość taktyki, to także, a może przede wszystkim wojna z własnymi nerwami i nerwami przeciwnika. Tym większa chwała tym, którzy w tym roku zwyciężyli!
Temu STRACHOWI trzeba się baczniej przyjrzeć, bo – podejrzewam – to gad, pozbawiający grających swobody, przyjemności i jakiejś logiki gry, za którą chcą podążać w danym dniu. Zaburza graczom pobyt na polu, frustruje, robi złą krew, jak to drzewiej mówiono. Kto ma na to jakąś terapię, zna antidotum, niech się z nami, na tych łamach, podzieli.
Nie mieli go w nadmiarze ci, którzy stanęli na podeście. Szczęściarze! Znamy ich, mistrza i wicemistrzów Klubu 2014. Gratuluje im i niech dźwigają ten słodki ciężar pucharów do następnego sezonu.
Mam nadzieję (bo na to wygląda), że nasz Prezes ułożył na powrót dobre stosunki z właścicielem pola. Chwała mu za to. To dobrze wróży przyszłorocznym turniejom… oby tylko było ich jak najwięcej!
Tego z pewnością będziemy sobie życzyć na kolacji wigilijnej, która już niebawem…
Mikołaj Grabowski